Rozczarowania są dosyć powszechnym zjawiskiem – przeżywa je większość ludzi i ja również nie jestem na nie w pełni odporna. Od dwóch miesięcy szukam mieszkania na wynajem. Choć mam komfortową sytuację i nie muszę się spieszyć, to jednak po kolejnym doświadczeniu z kategorii "zdjęcia versus rzeczywistość" zaczęłam czuć coraz większe napięcie. Przeglądanie ogłoszeń przestało być przyjemne, a moja radosna nadzieja na znalezienie miejsca, w którym mogłabym się dobrze czuć, zaczęła powoli przygasać, ustępując miejsca zrezygnowaniu. Zauważyłam, że przychodzą do mnie myśli takie jak "już nigdy nie znajdę tego, czego szukam", "znowu utknęłam", „może oczekuję za dużo”, „chyba jestem zbyt wybredna”, „czemu dla mnie to takie trudne?”. I wtedy zaczęłam się zastanawiać – czemu to aż tak we mnie uderza? Dlaczego jedno nieudane oglądanie mieszkania potrafi zostawić taki ślad? I co właściwie we mnie się tak rozczarowuje?
Czym właściwie jest rozczarowanie – i dlaczego tak bardzo boli?
Na pierwszy rzut oka wygląda to jak zwykłe, codzienne trudności – kilka nieudanych oględzin, niespełnione oczekiwania, ogłoszenia, których treść mija się z rzeczywistością... Jednak emocje, które się w takich momentach pojawiają, są często dużo większe, niż sama sytuacja. Zdają się niewspółmierne lub wręcz nieadekwatne. To już nie tylko zawód, a coś głębszego: smutek, napięcie, poczucie bezradności. Zamiast perspektywy „to nie to mieszkanie”, pojawia się myśl: „to się nie uda – nigdy”.
Podobne uczucia towarzyszą też innym rozczarowaniom: kiedy okazuje się, że wymarzona relacja nie daje takiego wsparcia, jakiego potrzebujemy; praca, która miała być spełnieniem marzeń, staje się źródłem wypalenia; ktoś bliski przestaje być obecny – fizycznie lub emocjonalnie – i nie wiadomo, co z tym zrobić.
Rozczarowanie to moment zderzenia dwóch rzeczywistości: tej, której pragniemy i oczekujemy, oraz tej, która faktycznie się wydarza. Często wiąże się z tym, że umysł – jeszcze zanim coś się wydarzy – tworzy bardzo konkretny obraz tego, jak powinno być. To obraz pełen szczegółów, emocji i nadziei. Kiedy rzeczywistość odbiega od tej wewnętrznej wizji, doświadczamy bolesnego kontrastu. Natomiast to, co dzieje się później, zależy już od tego, na czym zdecydujemy się skupić naszą uwagę.
Potrzeba opłakania tego, co się nie wydarzyło
W pracy terapeutycznej często okazuje się, że to, co najbardziej zatrzymuje nas w miejscu, to nawet nie same trudności, a brak przestrzeni na ich przeżycie. Rozczarowanie to też forma straty – czegoś, co miało być, a czego nie ma. Czegoś na co czekaliśmy, co sobie wyobrażaliśmy, a co się nie wydarzyło. I jak każda strata, rozczarowanie również potrzebuje zostać opłakane.
Niekiedy możemy czuć pokusę, żeby od razu pójść dalej, bo „trzeba myśleć pozytywnie”, „nie ma co się rozklejać”, a „inni mają gorzej”. Jednak nieprzepracowana żałoba po niespełnionym pragnieniu potrafi się głęboko odkładać, z czasem przechodząc w poczucie bezsensu, nieprzemijający smutek, a niekiedy nawet depresję. Pozwolenie sobie na to, by naprawdę poczuć, co się nie wydarzyło – i jak bardzo tego chcieliśmy – jest ważnym etapem domknięcia. Nie po to, żeby się zatracić w cierpieniu, tylko po to, żeby odzyskać dostęp do siebie. Dopiero kiedy damy sobie prawo do żalu, możemy naprawdę ruszyć dalej – nie z zaprzeczenia czy unikania, ale z pełniejszego kontaktu z tym, co dla nas ważne.
Rozczarowanie jako emocjonalna spójność
Każda intensywna emocja – nawet ta, która wydaje się przesadzona lub nieadekwatna – ma swoją wewnętrzną spójność. To znaczy, że moje rozczarowanie nie jest przypadkowe ani „nadmiarowe” – ono wynika z ważnych, choć niekiedy nieuświadomionych przekonań emocjonalnych, które noszę w sobie od lat.
Może to nie tylko kwestia mieszkania, ale czegoś więcej? Rozczarowanie często staje się lustrem dla naszych głębszych emocjonalnych pragnień. Nie tylko tych związanych z domem – również z miłością, uznaniem i przynależnością. To może być tęsknota za relacją, w której w końcu można odpocząć. Za pracą, w której będzie miejsce na rozwój, a nie tylko obowiązek. Za codziennością, która daje poczucie sensu. Kiedy nie udaje się ich zrealizować, boli nie tylko konkretna sytuacja – boli też niezaspokojona potrzeba, która za nią stoi. Nie chodzi tylko o to mieszkanie, relację, czy pracę. Często za konkretnym rozczarowaniem kryje się emocjonalna nadzieja – taka, którą nosimy w sobie od dawna. To właśnie te głębsze pragnienia sprawiają, że doświadczenie, które na pozór jest zwyczajne, potrafi poruszyć coś bardzo delikatnego.
W takich momentach wewnętrzny dialog nabiera intensywności. Nie chodzi już tylko o daną sytuację – uruchamia się bardziej ogólna narracja o mnie, o świecie i o tym, co jest (nie)możliwe. Może ona przybierać formę emocjonalnych przekonań, które brzmią mniej więcej tak:
-
Jeśli znajdę to „właściwe” miejsce, to może wreszcie poczuję się na swoim miejscu – emocjonalnie i życiowo.
-
Jeśli mi się nie uda, to potwierdzi się obawa, że dla mnie nie ma przestrzeni, w której mogę naprawdę odpocząć i być sobą.
-
Jeśli inni potrafią, a ja nie, to może zbliżam się do uczucia, że jestem niewystarczająca, niewidzialna, pomijana.
-
Jeśli mieszkanie kojarzy się z bezpieczeństwem, to jego brak może budzić poczucie zagrożenia – jakby grunt usuwał się spod nóg.
-
Jeśli dorosłość to bycie samodzielną i niezależną, to każda sytuacja, w której potrzebuję pomocy, może uruchamiać lęk przed oceną i poczucie porażki.
-
Jeśli przez lata słyszałam, że trzeba sobie radzić, to każda chwila słabości czy zatrzymania może wywoływać wstyd – jakbym zawiodła jakiś wewnętrzny ideał.
To nie rynek mieszkaniowy boli – to coś, co ten rynek we mnie porusza. Rozczarowanie bywa często bardziej spotkaniem z dawnym przekonaniem niż z aktualną sytuacją.
Wzorce rodzinne, lojalności i systemowe scenariusze
Nasze oczekiwania wobec życia – i siebie samych – nie biorą się znikąd. Zwykle są osadzone w kontekście relacyjnym: w przekazach rodzinnych, w rolach jakie pełniliśmy oraz w tym, na co w naszej rodzinie było miejsce, a na co nie.
Warto zadać sobie kilka pytań:
-
Czy w moim domu była przestrzeń na to, żeby coś mnie zawiodło?
-
Czy ktoś pokazywał, jak można przeżywać rozczarowanie – bez wstydu i napięcia?
-
A może obecny był przekaz: „trzeba być twardym”, „nie ma co się rozczulać”, „jak się chce, to się ma”?
Może rozczarowanie kojarzyło się z czymś wstydliwym lub niewygodnym? Może nie było przestrzeni na powiedzenie: „to mnie zabolało”, „czuję się pominięta”, „czegoś mi brak”? Wiele osób dorastało w przekazach, że „życie to nie bajka”, „nie ma co się łudzić” albo, że lepiej nie mieć zbyt dużych oczekiwań – w relacjach, w pracy, wobec siebie. Te przekonania nadal mogą wybrzmiewać, kiedy coś nas zawodzi, a każde rozczarowanie może nieść ze sobą coś więcej, niż tylko smutek. Może uruchamiać poczucie winy, wstydu lub niedopasowania. Może budzić lęk, że zawiodłam nie tylko siebie, ale jakiś wewnętrzny system lojalności.
W takich chwilach często słyszymy w sobie głosy – czasem nieuświadomione, ale bardzo znajome:
-
„Nie wybrzydzaj, ciesz się z tego, co jest” – może głos kogoś, kto sam musiał z czegoś rezygnować.
-
„Musisz sobie radzić” – echo rodzinnej wartości samodzielności, która nie zostawia przestrzeni na frustrację i bezradność.
-
„Nie narzekaj, innym jest gorzej” – przekaz, który odbiera prawo do własnych emocji.
To właśnie te głosy – przejęte i oswojone – wpływają na to, jak dziś przeżywamy rozczarowanie: czy jako chwilowy zawód, z którym można pobyć z czułością, czy jako dowód, że „znowu zawiodłam” – i że coś ze mną jest nie tak.
Przekierowanie uwagi – jak przekształcić doświadczenie rozczarowania
Zamiast zostawać w miejscu, gdzie nie spełniło się to, co miało się wydarzyć, można świadomie skierować uwagę na to, co mimo wszystko się wydarzyło. Co zyskałam dzięki tej sytuacji, mimo jej trudności? Czego się dowiedziałam o sobie? Jakie nowe potrzeby, zasoby, granice stały się dla mnie bardziej widoczne?
Można też zadać sobie pytania:
-
Jak inaczej mogłabym spojrzeć na tę sytuację, gdybym była już po jej rozwiązaniu?
-
Co powiedziałaby mi przyszła ja – ta, która już znalazła swoje miejsce?
-
Gdybym potraktowała to doświadczenie jako etap, a nie ścianę – czego mogłoby mnie ono nauczyć?
Zamiast pozostawać w jednej, dominującej narracji rozczarowania – warto pobawić się perspektywą. Przesunąć wewnętrzną kamerę, zmienić ton wewnętrznego głosu i poszukać innego kadru tej samej historii. Zobaczyć siebie nie jako osobę, która „znowu czegoś nie znalazła”, ale jako kogoś, kto uczy się coraz lepiej rozpoznawać, czego naprawdę potrzebuje – i nie rezygnuje, choć to czasem trudne. Bo przecież mogłabym wybrać coś, co nie spełnia moich oczekiwań – poddać się uczuciu beznadziei i wynająć to parterowe mieszkanie z widokiem na podwórkowe śmietniki. Nie robię tego, ponieważ w głębi duszy wierzę, że cierpliwość i wytrwałość będą dla mnie w tej sytuacji lepszą taktyką. I nie chodzi tu o to, żeby udawać, że rozczarowania nie bolą, tylko żeby mieć dostęp do większej liczby możliwych znaczeń – takich, które dodają siły i pomagają iść dalej.
Co można zrobić, kiedy rozczarowanie wraca?
Zamiast zagłuszać to uczucie, próbować się „zmotywować” albo bagatelizować sytuację – można spróbować podejść do siebie z ciekawością i czułością. Oto kilka pytań, które pomogły mi na chwilę się zatrzymać:
-
Co tak naprawdę straciłam w tej sytuacji?
-
Jakie wyobrażenia lub potrzeby się nie spełniły?
-
Jakie przekonanie emocjonalne mogło się uaktywnić?
-
Czy to uczucie jest mi skądś znane? Czy kojarzę je z innych momentów życia?
-
Czyje oczekiwania – oprócz moich – mogły tu wybrzmieć? Czyja narracja się odezwała?
Czasem samo uświadomienie sobie tych głębszych warstw sprawia, że napięcie trochę się rozpuszcza. Nie dlatego, że zniknęła trudność – ale dlatego, że jestem z sobą bardziej w kontakcie.
Na zakończenie
Nie każdy szuka mieszkania – ale większość z nas jest w jakimś procesie poszukiwania. Przestrzeni, relacji, poczucia sensu, bezpieczeństwa, uznania... i każdy czasem trafia na mur, zamiast na spełnienie. Może i nie znalazłam jeszcze "swojego miejsca", ale zyskałam przestrzeń do spotkania z samą sobą. Z tym, czego naprawdę chcę, co mnie boli i co mnie ukształtowało. Rozczarowanie nie zawsze jest znakiem, że „coś robię źle”. Czasem jest znakiem, że dotykam czegoś ważnego. Może to być szansa, żeby spojrzeć na siebie i swoje potrzeby z innego miejsca – nie z walki czy presji, ale z uznania i troski. Właśnie dlatego warto zatrzymać się przy nim z czułością.